W aferze podsłuchowej tak naprawdę chodziło o deal wartości miliarda złotych?

Kelnerzy przekazujący informacje zebrane w warszawskich restauracjach zarabiali według zeznań nawet 7,5 tys. zł. Ale szukali deala za miliard. - Mówił, że on wierzy w to, że można trafić deala na miliard złotych (...), że ja dysponuję informacją, która w tych czasach jest najdroższym produktem – powiedział prokuratorowi o Marku Falencie Łukasz N., kelner z restauracji „Sowa i Przyjaciele”.

Marek Falenta miał jednemu z kelnerów często opowiadać historię przedsiębiorcy Arystotelisa Onasisa, który zaczynał jako łącznik rozmów telefonicznych. Ponoć usłyszał on w pracy kilka rozmów, które wykorzystał i na których zbił potem fortunę. Ta bajka miała się powtórzyć nad Wisłą. A przynajmniej tak wynika z ujawnionych niedawno akt postępowania w sprawie afery taśmowej.

Prokurator generalny Andrzej Seremet, komentując sprawę rozpowszechnienia tych dokumentów, stwierdził, że „to, co zostało ujawnione, nie jest już tajemnicą”. Można więc już o nich rozmawiać, choć należy do nich podchodzić ostrożnie. Nie można zakładać, że ujawnione zeznania w pełni odzwierciedlają fakty. Te mają za zadanie ustalić śledczy. Zresztą 4 tys. stron, które wyciekły, spięte w 21 opasłych tomów, to nie są akta pełne. Ostatnie dokumenty pochodzą z września zeszłego roku. Stwierdzić można jednak, że kierunek śledztwa nakreślono w trakcie przesłuchań kelnerów. Ich zeznania obciążają Marka Falentę, który nie przyznaje się do winy.

Biznes.pl postanowił je przeanalizować. Oto efekt naszych badań.

Sen kelnera

W czerwcu 2014 roku Łukaszowi N., kelnerowi jednej z warszawskich knajp, przyśniło się, że ma założony podsłuch i że wszyscy się dowiedzieli, co robi. Po przebudzeniu wpadł w panikę. Jeszcze tego samego dnia rozbił dysk młotkiem. Zniszczył też część pendrive’ów, które służyły mu do nagrywania rozmów. Ale młotkiem nie był w stanie cofnąć czasu. Niedługo potem dostał SMS-a, że chodzą słuchy, że były nagrywane rozmowy w jego restauracji, i że w ciągu kilkudziesięciu godzin zostaną one opublikowane. N. napisał wtedy wiadomość do Marka Falenty, jednego z najbogatszych Polaków: „Coś Ty narobił”.

Ten sen Łukasza N. zaczął się tak naprawdę kilka lat wcześniej. Marka Falentę poznał w 2010 roku podczas pracy w pewnej warszawskiej restauracji. Biznesmen przyszedł do niej ze swoimi współpracownikami. Tak się temu towarzystwu spodobał, że zaproponowano mu pracę w charakterze przedstawiciela handlowego w jednej z należących do Falenty firm. N. przepracował tam pół roku, ale praca mu się nie spodobała, więc wrócił do kelnerowania. Ostatecznie wylądował w restauracji „Sowa i Przyjaciele”, gdzie zajął się obsługą VIP-roomów.

Wytrwale budował swój portfel klientów. Prosił o wizytówki z numerami telefonów VIP-ów i wysyłał im życzenia z różnych okazji. Często się z nimi spoufalał. Według jednego ze świadków potrafił witać ministra słowami: „zajebiście wyglądasz!”. W 2013 roku w „Sowie…” parę razy pojawił się Falenta, z którym N. przeszedł na „ty”. - W lecie wyszedł do mnie z propozycją, że jako że widzi, że tutaj się spotykają duzi biznesmeni, to on jest zainteresowany tym, żebym mu dostarczał informacji o poszczególnych spotkaniach – zeznał Łukasz N.

Deal na miliard

N. stwierdził, że w lipcu lub sierpniu 2013 roku nagrał pierwsze rozmowy. Pendrive’y z funkcją rejestrowania dźwięku umieszczał za butelkami, za sprzętem grającym i za szafkami. Wśród pierwszych nagranych osób, wedle zeznań Łukasza N., byli członkowie rady nadzorczej firmy, w której Falenta jest jednym z ważniejszych akcjonariuszy. - Po odsłuchaniu tych rozmów on (Falenta – przyp. red.) mnie poinformował, że dla niego te rozmowy były ważne, bo okazało się, że te osoby knują coś przeciwko jego osobie, jak zorganizować kupca na udziały w jego firmie ze stratą dla niego – powiedział śledczym N.

Kelner zeznał, że Falenta chciał znać trendy i sytuację na rynku. Każde spotkanie osób z wyższej półki mogło generować możliwość uzyskania informacji biznesowych i gospodarczych lub zrobienia tzw. deala („deal”, ang. transakcja, układ). Z przesłuchania N. wynika, że biznesmen powiedział mu, że jeśli trafią tego deala, to on, Marek Falenta, sporo zarobi, a N. dostanie działkę. Miał stwierdzić, że wystarczy tylko jedno dobre nagranie, żeby zarobić „dużą kasę”.

- Mówił, że on wierzy w to, że można trafić deala na miliard złotych (...), że ja dysponuję informacją, która w tych czasach jest najdroższym produktem – zeznał o Falencie Łukasz N.  - On, jako multimilioner, dostając ode mnie informację, że dana firma chce kupić albo sprzedać jakąś spółkę, więc że będzie spadek albo wzrost akcji, (...) może to wykorzystać do tego, żeby zarobić bardzo duże pieniądze. Oprócz tego mówił, że informacje może wykorzystać do załatwienia jakiś spraw ze służbami – stwierdził N.

Po jakimś czasie kelner i Falenta – jak wynika z zeznań tego pierwszego – doszli do wniosku, że dobrze by było wciągnąć do współpracy Konrada L., którego N. poznał, pracując w jednej z poprzednich knajp. W chwili „zwerbowania” na przełomie sierpnia i września 2013 roku L. był sommelierem w restauracji Amber Room.

Wtedy impreza podsłuchowa rozkręciła się na dobre. Kelnerzy zeznali, że najpierw dostawali pieniądze na zachętę, a potem wynegocjowali comiesięczną kwotę. N. inkasował 7,5 tys. zł, a Konrad L. 2,5 tys. zł. L. miał przekazywać swoje nagrania N., a ten Falencie, co wedle zeznania N. miało miejsce średnio raz na dwa tygodnie. Poza „rentą” od „wujka”, jak mówili o pensji od Falenty, Łukaszowi N. i Konradowi L. biznesmen miał doradzić zakup akcji jednej ze swoich firm. Ponoć obiecał im dać znać, kiedy je sprzedać, żeby zarobić 200 proc. To miała być dodatkowa premia.

N. powiedział śledczym, że zaaranżował też spotkanie Falenty z jednym ze znajomych VIP-ów. - Organizując takie spotkanie, miałem dostać za to pieniądze, ale nie dostałem, bo nie doszło do nawiązania żadnego biznesu – stwierdził. Według N., Falenta poprzez niego chciał się także dostać do kręgu premiera Donalda Tuska, żeby otrzymać zlecenie na dostarczenie usług marketingowych przed wyborami w 2015 roku. Zajmowała się tym jedna z jego firm. Ale na tym inwencja Falenty wedle kelnerów się nie kończyła.

„Czy wiesz, jaką to ma moc?”

- Padło takie stwierdzenie, że może by kogoś zaszantażować, na co ja odpowiedziałem, żeby tego nie robić. […] Nie mam wiedzy, aby Marek Falenta w związku z posiadanymi przez niego informacjami z nagrań komukolwiek groził. Mówił mi to kilka razy, to znaczy oznajmił mi, „czy ja sobie wyobrażam, jaką moc ma to, co on ma, i co można z tym zrobić, ale to były tylko stwierdzenia i ja nie rozwijałem tematu – zeznał Łukasz N. Falenta miał jednak wspomnieć o chęci zaszantażowania jednego z najbogatszych Polaków, którego rozmowy zostały nagrane.

Kelner miał być też przez Falentę pytany, czy jakiś polityk albo biznesmen spotykał się z prostytutką. - Były takie nagrania i on mówił, aby zbierać takie rzeczy, bo jemu mogą się przydać – stwierdził. Ostatecznie wybuchły jednak zupełnie inne fajerwerki…

Odpalić Sienkiewicza

W połowie zeszłego roku opinia publiczna zachłysnęła się tematem rosnących strat polskich kopalń, które cierpią z powodu nieprawidłowości związanych z importem tańszego węgla z Rosji. Dlatego też w maju 2014 roku premier Donald Tusk obiecał, że rząd postara się walczyć z nieuczciwymi czy dwuznacznymi operacjami na rynku węglowym. Poprosił ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza o raport na temat takich operacji. Przygotowała go ABW.

4 czerwca 2014 roku do spółki dystrybuującej węgiel SkładyWęgla.pl wkroczyło CBA i zatrzymało grupę osób podejrzanych o oszustwa, wyłudzanie podatku i pranie brudnych pieniędzy. 40 proc. udziałów w spółce miał w kieszeni Marek Falenta. Dzień później Tusk zaproponował stworzenie państwowych składów węgla.

8 czerwca, na tydzień przed publikacją „Wprost”, Falenta miał powiedzieć N., że ma duży problem ze SkładamiWęgla.pl. - Mówił, że jest jawne wchodzenie służb, które podlegają Sienkiewiczowi. […] Powiedział, że najlepiej byłoby odpalić Sienkiewicza. Doprowadzić do usunięcia Sienkiewicza – zeznał Łukasz N. Ale według kelnera, Falenta był zdania, że można by równie dobrze „odpalić” cały rząd. Nie wskazał, kto miałby zastąpić Tuska, chociaż swoich sympatii nie ukrywał. - Twierdził, że jest blisko związany z polską prawicą i PiS-em, i że może łatwo zorganizować spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim, i że jak się zmieni władza u nas, jak PiS przejmie władzę, to ja […] mogę dostać jakieś stanowisko w rządzie PiS – zeznał. PiS od Falenty się odcina.

Ze słów N. wynika, że przed „odpaleniem” Sienkiewicza czy rządu Falenta podjął jednak jeszcze próbę ratowania sytuacji w mniej widowiskowy sposób. Kelner zeznał, że biznesmen denerwował się tym, że Rosjanie mu powiedzieli, że mimo problemów musi im zapłacić za węgiel, który zamówił. Pytał N., do kogo można by się zwrócić o pomoc, żeby „odblokować” SkładyWęgla.pl. Panowie uznali, że taką osobą może być ówczesny wiceminister Skarbu Państwa Rafał Baniak, który wraz z MSW zajął się programem budowy państwowych składów węgla. Falenta napisał do Baniaka SMS-a, co potwierdził w swoim zeznaniu również sam wiceminister. Miało chodzić o złożenie rządowi propozycji wykupienia udziałów Falenty w SkładachWęgla.pl.

Grand finale

Baniak, który znał Falentę jedynie przelotnie, zeznał, że 11 czerwca dostał od niego SMS-a: „Rafał wygraliście. Rosjanie nas dzisiaj docisnęli i muszę oddać im do końca miesiąca Składy za długi mojego wspólnika. Jeśli chcecie, to daj decyzyjnych ludzi i złóżcie ofertę. My chcemy się z tego bezpiecznie wycofać i żeby nas zostawić w spokoju. Zajmiemy się innymi swoimi biznesami. Pozdrawiam, Marek Falenta”. Zaraz potem przyszedł kolejny SMS: „Premier spełni obietnice i będą państwowe składy węgla sprzedające tylko krajowy węgiel i wytniecie rosyjski import”. Baniak na te SMS-y nie odpowiedział.

Kiedy parę dni później N. dostał informację, że nagrania za chwilę wypłyną, zaczął pisać ostrzeżenia do swoich VIP-ów. Dostał SMS-a, że miasto podejrzewa jego. Wyrzucił nośniki do Wisły i do niewielkiego stawu. Podobnie L.

16 czerwca Polacy przeczytali zapisy pierwszych podsłuchanych rozmów we „Wprost”.

Dowody z pomówienia

Łukasz N. początkowo zaprzeczał, że ze sprawą ma coś wspólnego. Potem zmienił zeznania. Zostały one potwierdzone przez Konrada L. Jednak wciąż są to tylko tzw. dowody z pomówienia. Zadaniem prokuratury jest znaleźć twarde potwierdzenie na to, co mówią obaj kelnerzy, np. nagrania. W tym też kierunku podąża śledztwo. I tak na pendrive’ie znalezionym w sejfie w posiadłości należącej do osoby blisko związanej z Markiem Falentą były zapisane pliki dźwiękowe, które prokuratura określiła jako „dowody popełnienia przestępstwa”.

Z akt wynika, że Falenta nie przyznał się do winy. „Na tydzień przed moim zatrzymaniem, w restauracji Sowa i Przyjaciele […] trzykrotnie wiceminister Skarbu Państwa pan Rafał Baniak przychodził do mnie i pytał, za ile sprzedam Skarbowi Państwa udziały w SkładachWegla.pl […]. Oświadczyłem, że nie jestem zainteresowany tą propozycją sprzedaży udziałów. […] Moje zatrzymanie wiążę z odmową przystania na propozycję sprzedaży udziałów w SkładachWęgla.pl” – stwierdził biznesmen. Tych zeznań nie potwierdzają zeznania Baniaka. Wynika z nich, że jego rozmowa z Falentą była czysto grzecznościowa.

Rok po aferze taśmowej po SkładachWęgla.pl nie ma już śladu. A Falencie za samo wręczenie łapówki lekarzowi w celu usprawiedliwienia nieobecności w prokuraturze, do czego już się przyznał, grozi 10 lat więzienia. Onasis jakoś to wszystko lepiej rozegrał.