EBC zadziałał na zleceni polityczne, aby przestraszyć Greków

Rząd grecki tuż po godzinie 16.00 zapowiedział, że jednak odbędzie się w tym kraju referendum w kwestii przyjęcia kompromisowego programu reform akceptowanego przez UE. Unia jest tym bardziej rozczarowana, a Grecja już wcześniej wprowadziła restrykcje na wywóz kapitału, dostęp do depozytów i „wakacje bankowe”, reagując na decyzje EBC o niezwiększaniu pomocy finansowej. Ryzyko załamania się bankowego systemu tego kraju stało się wysokie, choć można oceniać, że EBC zadziałał na zlecenie polityczne, aby przestraszyć Greków.

Grecja na krawędzi bankructwa

Od końca lutego rząd premiera Aleksisa Ciprasa prowadził negocjacje z KE, EBC i MFW w sprawie reform, które są warunkiem odblokowania ostatniej transzy pomocy dla Grecji w wysokości 7,2 mld euro. Bez tych pieniędzy Ateny nie mogą zrealizować swych zobowiązań wobec MFW.

Grecja w terminie do 30 czerwca nie spłaciła MFW transzy pomocy w wysokości 1,6 mld euro. Tym samym stała się krajem niewypłacalnym. Jest pierwszym krajem wysokorozwiniętym, który zalega ze spłatą MFW.

Agencje ratingowe, jak i MFW, nie ogłaszają faktu niewypłacalności Grecji, aby zminimalizować zaburzenia na rynkach aktywów finansowych. Na razie udaje się to bardzo dobrze. Agencje ratingowe twierdzą, że ogłaszanie przez nie niewypłacalności dotyczy ich ratingu długów prywatnych, zaś MFW nie czyni tego, gdyż nie chce doprowadzić do sytuacji, że EBC odetnie pomoc płynnościową, tzw. ELA, dla greckich banków. Ta pomoc jest niezbędna już od wielu miesięcy, gdyż Grecy powszechnie wycofują depozyty w obawie przed wyjściem własnego kraju ze strefy euro. EBC jednak, który powinien być politycznie neutralny, zaangażował się jednak w polityczny nacisk i trudno mi uwierzyć, że uczynił to nieświadomie.

EBC ogłosił, że nie zwiększy wielkości wsparcia z ELA w sytuacji, kiedy Grecy po fiasku rozmów z wierzycielami zaczęli już panicznie wyjmować swoje oszczędności z banków, które wpadły w klasyczny kryzys płynności (żaden bank bez wsparcia banku centralnego albo innych banków nie wytrzyma runu na siebie). Nie mają wystarczającej ilości wolnych środków w związku z terminowym niedopasowaniem zapadalności długoterminowych aktywów, np. kredytów hipotecznych, do zapadalności krótkoterminowych albo na żądanie depozytów od klientów, zwłaszcza indywidualnych. W warunkach narastającego gwałtownie niedoboru płynnych środków w greckich bankach EBC powinien był zwiększyć skalę udzielanej pomocy, tymczasem nie zrobił tego i tym samym nie wypełnił podstawowej funkcji banku centralnego, tj. pożyczkodawcy ostatniej instancji.

Gdyby EBC zwiększył dawkę finansowania, co odbywa się za pośrednictwem Banku Grecji, ten zastrzyk mógł podtrzymać funkcjonowanie Grecji w strefie euro, mimo faktycznego statusu niewypłacalności. Deficyt pierwotny, czyli deficyt finansów publicznych Grecji po odjęciu odsetek, był bliski zeru, zatem kiedy ich nie reguluje, jest w stanie zapewnić w miarę normalne funkcjonowanie państwa, w tym wypłatę pensji i świadczeń. EBC zapewne przedstawi argumenty prawne, aby uzasadnić decyzję, ale jeśli takowe są istotne w kryzysowej sytuacji, oznacza to, że strefa euro ma kolejny feler w swojej konstrukcji, który należałoby usunąć. Tak naprawdę EBC zadziałał na zlecenie polityczne, aby przestraszyć Greków. Warto również odnotować, że decyzja EBC podsyciła chęć zamiany depozytów bankowych na gotówkę przez ludność. Co bowiem zrobiliby Czytelnicy, słysząc w wiadomościach o zamrożeniu pomocy EBC na dotychczasowym poziomie, nawet mimo powszechnego braku zrozumienia, o co chodzi. Intuicyjnie wyczuliby, że we Frankfurcie zakręcono kurek z euro, co przybliża moment wypadnięcia Grecji ze strefy euro, więc ruszyliby do banków wycofywać swoje depozyty.

Logiczną konsekwencją decyzji EBC było zatem wprowadzenie ograniczeń kapitałowych przez rząd grecki w tym pułapu zaledwie 60 euro dziennie na wybieranie środków z jednego konta z bankomatów (nie dotyczy to cudzoziemców). W pewnym sensie równa się to potraktowaniu euro jak obcej waluty; bank centralny Grecji nie kształtuje podaży pieniądza we własnym kraju, gdyż jest to prerogatywą EBC. Dodatkowo ogłoszono tygodniowe wakacje bankowe do czasu podliczenia wyników referendum, aby zapobiec szturmom na banki. Posunięcia zapewniają krótki okres finansowego oddechu dla greckiej gospodarki, która jednak jeszcze szybciej stacza się w recesję, skoro banki nie działają i nie udzielają kredytów. Takie tendencje pojawiły się już pod koniec 2014 w okresie oczekiwań na zwycięstwo Syrizy w przyspieszonych wyborach parlamentarnych.

Niestety, istnieje ryzyko, że system bankowy upadnie, gdyż te „wakacje bankowe” odwlekają jedynie panikę bankową. Zapobiec jej może wyłącznie zwycięstwo w referendum części społeczeństwa, która opowiada się za przyjęciem programu reform negocjowanego z „Troiką” (EU, MFW i EBC) wbrew stanowisku rządu. Wtedy Grecja będzie miała szansę wynegocjowania trzeciego już program pomocy. O przedłużeniu poprzedniego bowiem nie ma już bowiem mowy; tę drogę kraj sobie odciął. Dlatego też warunki mogą okazać się mniej korzystne niż złagodzone już znacznie końcowe warunki przedłużenia drugiego programu w porównaniu z pierwszymi propozycjami (np. ścieżka wypracowania coraz wyższej pierwotnej nadwyżki). Zapłaci więc wysoką cenę za nieodpowiedzialność rządu Syrizy, ale pozostanie w strefie euro. Sprawa może jednak ciągnąć się miesiącami w związku z ryzykiem upadku rządu i koniecznością ogłoszenia nowych wyborów parlamentarnych, którego wyniku nie sposób przewidzieć.

Zamieszanie to jednak będzie niczym w porównaniu z kompletnym chaosem, jeśli zwyciężyłaby opcja rządowa. Banki upadną, gdyż nie będą miały środków finansowych. W którymś momencie rząd będzie musiał wprowadzić „tylnymi drzwiami” drachmę, czyli zacząć emitować obligatoryjnie przyjmowane skrypty dłużne na pokrycie własnych rachunków, które dość szybko zaczną tracić wartość na rynku. Kolejnym etapem będzie już oficjalne restaurowanie drachmy jako pieniądza, co zakończyłoby pobyt Grecji w strefie euro. Nastąpi niezwykle głęboka recesja w związku z brakiem kredytu, wahaniami kursowymi i cenowymi. Nieunikniona będzie najpierw skokowa deprecjacja drachmy, może nawet o 70 – 90%, zanim ustali się kurs rynkowej równowagi, którego poziomu nie sposób wyznaczyć. Owszem, poprawi się konkurencyjność towarów greckich, ale udział eksportu w tym kraju jest nieduży. I to jest anomalia.

Koszty dla Europy, szczególnie strefy euro, byłyby nadal znaczne i nadal przeważają nad korzyściami pozostania Grecji w obszarze wspólnej waluty, mimo zmęczenia kryzysem. Odpisane długi obciążyłyby podatników w strefie euro, gdyż większość zadłużenia greckiego przejęli już wierzyciele oficjalni, ale kwota 180 mld euro nie sięga 3% PKB. Nie jest to największy kłopot. Gorzej, że okazałoby się, iż przyjęcie euro nie następuje raz na zawsze i można, łamiąc jej reguły, opuścić strefę euro w przypadku kryzysu. Tę możliwość rynki finansowe zaczęłyby wplatać w wycenianie długu różnych państw w tarapatach ze strefy euro. Rynek wmontowałby ryzyko zarażenia, zatem wzrosłaby premia za ryzyko, ale w wielu innych konsekwencji nie da się a priori rozpoznać. Niewątpliwie kierowanie obszarem wspólnej waluty doznałoby poważnego uszczerbku wiarogodności. Byłyby też polityczne konsekwencje; upadłe państwo na obrzeżach Europy, które zmaga się z napływem uchodźców, dalej stanowiłoby problem dla stabilności UE. Groziłoby wpadnięciem Grecji w orbitę wpływów rosyjskich.

Oby jednak ten drugi, ledwie naszkicowany scenariusz się nie ziścił. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Wtorkowe propozycje premiera Tsiprasa były próbą odsunięcia się od krawędzi przepaści za cenę ustępstw wierzycieli. Liczył na ich strach przed skokiem w nieznane. Najnowsze zaś propozycje premiera Tsiprasa rokują pod tym względem dobrze. Grecja jest gotowa przyjąć warunki wierzycieli z pewnymi wyjątkami, chociaż równocześnie domaga się rozłożenia długu wobec nich. Nie należy jednak liczyć na negocjacje przed referendum, chyba że zostanie anulowane, co dziś stało się jeszcze mniej prawdopodobne.