Na co idzie Twój PIT?

Ponieważ mamy kwiecień, czyli miesiąc „pitowy”, nie od rzeczy byłoby napisać co nieco o tym ulubionym przez miliony Polaków sporcie, jakim jest coroczne ślęczenie nad formularzami podatkowymi gwoli ukontentowania Urzędu Skarbowego i Ministerstwa Finansów.

Zasiadają więc Polacy, w liczbie około 25 milionów dusz, do swej corocznej spowiedzi finansowej, i kląć w żywy kamień, starają się wypełnić wszystkie rubryki – przychód, koszty uzyskania, odliczenia, dochód, podatek. Trzeba też oczywiście sprawdzić kilka razy, czy gdzieś nie ma pomyłki, bo konsekwencje mogą być gorsze od wtrącenia do czeluści piekielnych… No a jeśli jeszcze na koniec mamy wystarczająco wiele samozaparcia, możemy przekazać cały 1 procent swojego podatku wybranej instytucji pożytku publicznego. I to jest chyba jedyny moment, kiedy podatnik wie, na co pójdą wypracowane przez niego pieniądze – bo cała reszta skryta jest mrokiem tajemnicy.

Podatki trafiają do wspólnego worka z naklejką „budżet państwa” i stamtąd zostają rozdysponowane na przychylanie nam nieba przez rządzących i koegzystujący z klasą polityczną aparat urzędniczy – oczywiście po tym, jak już sami opędzą swoje najpilniejsze potrzeby socjalne. A że jest co opędzać, świadczyć może raport Fundacji Republikańskiej z 2013 r.: „Wynagrodzenia w administracji publicznej”, z którego wynika, że łączny koszt utrzymania sektora publicznego to 88 mld złotych.

Na co więc idą nasze podatki? Wpływy z podatku dochodowego od osób fizycznych za rok 2013 miały wynieść (według prognoz ustawy budżetowej) 42,9 mld złotych. Oznacza to, że nasz PIT wystarcza na pokrycie około połowy kosztów administracji publicznej. Nawet jeśli doliczyć do tego inny podatek dochodowy – CIT płacony przez przedsiębiorstwa – w sumie 29,6 mld, to i tak okazuje się, że to za mało i trzeba dołożyć z VAT-u (126,4 mld zł) bądź akcyzy – 64,5 mld. Ale jest jedna pozycja budżetowa, która jak ulał pasuje do wpływów z podatku dochodowego. Tym punktem są „koszty obsługi zadłużenia Skarbu Państwa”. Tak się składa, że w 2013 r. wyniosły one łącznie 42,7 mld zł – czyli niemal dokładnie tyle, ile wpływy z PIT. Jeśli zatem, podatniku, głowisz się na co idzie Twój PIT, to właśnie otrzymałeś odpowiedź. Haracz od dochodów przynoszony w zębach skarbówce przeznaczany jest w całości na spłatę odsetek od pożyczek zaciągniętych przez kolejne rządy u rozmaitych lichwiarzy zwanych kurtuazyjnie „inwestorami”. A nie jest to mało – wedle oficjalnych danych w roku 2013 dług publiczny wynosił 838,1 mld zł, według zaś licznika długu, który zainicjował Leszek Balcerowicz, jest to już ponad bilion złotych. Warto dodać, że rządy Platformy zadłużyły Polskę na niemal drugie tyle, ile wszyscy poprzednicy po roku 1989. Jak więc widać, przy takim rozmachu nie można sobie pozwolić na fanaberie w rodzaju podniesienia kwoty wolnej od podatku, którą mamy najniższą w Europie (3091 zł), co powoduje, że podatki płacą nawet osoby żyjące poniżej progu ubóstwa – czyli wyróżniamy się na tle innych krajów jedynym w swoim rodzaju podatkiem od nędzy. Ale cóż poradzić – trzeba się solidarnie zrzucać na długi, które zostawił nam w spadku minister Rostowski. Ciepła woda w kranach nie płynie za darmo, nawet na zielonej wyspie.

Warto zwrócić uwagę na szereg absurdów związanych z PIT-em. Otóż podatek ten w znacznej mierze polega na przepompowywaniu pieniędzy budżetowych. Tak się bowiem składa, że płacony jest m.in. od dochodów otrzymywanych w różnych formach od państwa. 2,5 mln podatników to pracownicy budżetówki, dalsze 7,5 mln to emeryci i renciści, do tego dochodzą beneficjenci opieki społecznej otrzymujący zasiłki i zapomogi socjalne. Owe „wirtualne dochody”, jak nazywa to Centrum Adama Smitha, polegają w skrócie na przekładaniu pieniędzy publicznych z jednej kieszeni do drugiej. A jeszcze warto wspomnieć o „podatnikach wyzerowanych”, którzy najpierw odprowadzają zaliczki, by później otrzymać zwrot tego, co wpłacili – szacuje się, że to kolejnych 10 mln.

Realnie podatek dochodowy płaci w Polsce jakieś 4–5 mln osób. Przy jego obsłudze zatrudniona jest armia urzędników (80 proc. całego aparatu skarbowego) kosztująca rocznie 2 mld złotych (dane Fundacji Republikańskiej). Czas poświęcany przez podatników na wypełnienie PIT-ów to równoważnik 16 tys. etatów. Można sądzić, że właśnie to w dużej części sprawia, iż według OECD mamy najmniej efektywny aparat skarbowy wśród wszystkich członków organizacji. Dość powiedzieć, że na każde 100 zł wpływów z podatków aż 1,72 zł wynoszą koszty administracji skarbowej. To rekord.

Z kolei raport Banku Światowego „Paying Taxes 2013” sytuuje nasz system podatkowy na 114. pozycji spośród 183 państw. A wszystko po to, by uzyskać raptem ok. 14 proc. wpływów do budżetu państwa, z czego znaczna część, jak wspomniałem wyżej, i tak pochodzi z różnych form redystrybucji. Koniec końców wychodzi na to, że PIT jest kosztowną fikcją utrzymywaną chyba jedynie w celach dyscyplinujących – by podatnik, niczym potencjalny przestępca, czuł nad sobą władną dosięgnąć go w każdym momencie opresyjną rękę państwa.

Piotr Lewandowski