Szczęśliwa trzynastka

5 miliardów złotych wypłaci w tym roku państwo pracownikom budżetówki za to, że ci przyszli do pracy. Tyle najprawdopodobniej wyniesie bowiem koszt dodatkowego rocznego wynagrodzenia, tzw. trzynastek, dla osób zatrudnionych w administracji publicznej. Krytykowane przez tych, którzy ich nie dostają, i cenione przez tych, którzy je otrzymują, trzynastki, mimo zapowiedzi likwidacji, nadal obowiązują.

Pani Teresa jest nauczycielką z ponad 15-letnim stażem. Uczy języka polskiego w jednym z poznańskich liceów. Miesięcznie zarabia niecałe 2100 złotych na rękę. Tyle też najprawdopodobniej wyniesie jej trzynastka. – To dużo? – pyta. – Tych, którzy tak uważają, zapraszam do szkoły. Zapewniam, że za takie pieniądze nikt nie wytrzyma tam nawet tygodnia. Trzynastka raz do roku to naprawdę żadna rewelacja – mówi podirytowana.

– Pytanie brzmi, komu bardziej należą się te pieniądze? Na przykład miastu i jego mieszkańcom czy osobom siedzącym w ciepłym pomieszczeniu, pijącym codziennie po pięć kaw i załatwiających petentów z miną idącego na śmierć? – komentuje, na jednym z forów internetowych, zbulwersowany mieszkaniec Rzeszowa informację o wypłacie dodatkowego uposażenia. Sam, jak twierdzi, prowadzi własną działalność gospodarczą i utrzymuje pięciu pracowników.

Temat dodatkowego wynagrodzenia rocznego, zwanego popularnie trzynastką, powraca co roku, gdy rusza fala wypłat dla pracowników sfery budżetowej. I co roku wzbudza dyskusję o jego zasadność. Bonus wynosi bowiem 8,5 proc. sumy rocznego wynagrodzenia brutto. Aby go otrzymać w pełnej wysokości, nie trzeba wykazać się żadnymi osiągnięciami. Wystarczy przepracować u danego pracodawcy cały rok kalendarzowy. Jeżeli okres ten wynosi mniej, ale co najmniej 6 miesięcy, trzynastka również się należy tyle, że w odpowiednio mniejszej wysokości. Poza tym na jej wysokość nie wpływają ani długość stażu pracownika (przepracowany rok czy 20 lat), ani jakość pracy, a nawet ewentualne uchybienia, których dopuścił się pracownik podczas wykonywania swoich obowiązków.

Do grupy osób uprzywilejowanych, które mogą liczyć na trzynastkę należą m.in. pracownicy ministerstw, urzędów centralnych, sądów, biur poselskich, urzędów miast, gmin oraz wojewódzkich i marszałkowskich. Należy się ona także nauczycielom. Ogółem na trzynastki w całej Polsce czeka około miliona osób, spośród 3,5 mln zatrudnionych w sektorze publicznym. A te muszą zostać wypłacone i to do końca marca, bo gwarantuje to ustawa.

– Taka premia nie ma żadnego merytorycznego, ani żadnego innego uzasadnienia – mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. – To właściwie nie premia, a trzynaste, dodatkowe wynagrodzenie. Bo się należy i już. Tymczasem powinno być ono przyznawane za nadzwyczajne efekty i osiągnięcia w pracy, a nie za sam fakt przychodzenia do niej – podkreśla. Taki pogląd zgodnie podziela większość ekonomistów. – Premiować się powinno ponadprzeciętny wzrost wydajności pracy. Sytuacja, w której dostaje się automatycznie dodatkową pensję, jest zupełnie nieuzasadniona – mówi z kolei Jeremi Mordasiewicz z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Również Business Centre Club postuluje likwidację trzynastek.

Polak na urzędzie

Polska administracja od lat nie cieszy się najlepszą opinią. Każdy kto próbował załatwić jakąś sprawę chociażby w urzędzie, wie, że niejednokrotnie potrzebne są do tego stalowe nerwy i dużo wolnego czasu. O tym, że poziom jakości usług i pracy w administracji publicznej pozostawia wiele do życzenia może świadczyć wskaźnik Government Effectivness opracowany przez Bank Światowy. Według niego, mimo odnotowanej w ostatnich latach poprawy, w 2010 r. Polska zajmowała odległe 21. miejsce wśród państw Unii Europejskiej. Liderująca w tym rankingu Finlandia miała wynik trzykrotnie lepszy.

Czytaj dalej na kolejnej stronie: pieniądze są, a motywacji brak

– Jeżeli pieniądze wypłaca się wszystkim po równo, nie uwzględniając wydajności pracy, to słabnie motywacja do lepszego działania – mówi Jeremi Mordasiewicz z PKPPP Lewiatan. –   Jeśli w swojej firmie wypłacałbym premię wszystkim pracownikom niezależnie od tego, jakie mają wyniki, to w następnym roku musiałbym się spodziewać mniejszej wydajności pracy. Równanie w dół jest nieuniknione – stwierdza.

Co ciekawe, gdy kilka lat temu przeprowadzono badanie wśród pracowników sektora publicznego, prosząc o wymienienie najważniejszej cechy, która spowodowała, że ta praca jest dla nich tak atrakcyjna, okazało się, że podstawową wartością dla pracowników był właśnie brak kryterium oceny efektywności ich pracy. – Stąd jeżeli nie ma takich kryteriów, to trudno powiedzieć czy należy się złotówka, trzynasta pensja czy jeszcze coś innego – wyjaśnia Andrzej Sadowski.

Ale zatrudnieni w sektorze publicznym bronią swoich przywilejów. – Przecież trzynastka to nie ekstra pieniądze, a o 1/12 niższa pensja co miesiąc. To nie jest żadne dodatkowe wynagrodzenie. To zwrot rocznych, przymusowych, nieoprocentowanych oszczędności – tłumaczy na jednym z forów internetowych pracownik budżetówki. – W sferze budżetowej wysokie płace ma tylko wąska grupa osób, z reguły na stanowiskach kierowniczych. Pozostali żyją jak większość Polaków – od pierwszego do pierwszego. O kokosach, jakie sobie niektórzy wyobrażają, nie ma mowy – tłumaczy z kolei pan Adam, pracownik krakowskiej skarbówki.

Jednak z danych GUS o zarobkach Polaków jasno wynika, że to sektor publiczny płaci lepiej niż prywatny. W budżetówce średnia pensja w 2012 r. (wg danych po trzech kwartałach) wyniosła 4039,49 zł, zaś w firmach prywatnych – 3323,94 zł. Różnica wynosi zatem ponad 21 proc. Przy czym, jak wynika z raportu Fundacji Republikańskiej z ubiegłego roku, najszybciej rosną wynagrodzenia w administracji rządowej. – Ja nie kwestionuję podnoszenia wynagrodzeń pracowników w sektorze publicznym, tylko automatyzm tego zabiegu – tłumaczy Jeremi Mordasiewicz z PKPPP Lewiatan. – Są na pewno pracownicy, którym należą się podwyżki czy premie. Ale z całą pewnością nie należą się one wszystkim – podkreśla.

Kowalski płać

W 2003 r. Sąd Najwyższy stwierdził, że dodatkowe wynagrodzenie roczne w sferze budżetowej jest odpowiednikiem premii z zysku (nadwyżki bilansowej) w sferze gospodarczej. Przysługuje pracownikowi za indywidualny wkład pracy, tyle że liczony nie wynikiem ekonomicznym osiągniętym przez pracodawcę i czasem przepracowanym przez pracownika, ale wyłącznie wedle miernika czasowego. Problem w tym, że – jak wskazują ekonomiści – taka konstrukcja trzynastek jest sprzeczna z zasadami rynku, ponieważ te nie finansują się same.   

– Pieniądze na wypłaty w sektorze rządowym nie biorą się znikąd. Wypracowuje je realna gospodarka – tłumaczy Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. – Administracja zaś często blokuje aktywność gospodarczą obywateli. Niczego im nie ułatwia i w niczym nie pomaga. Wręcz przeciwnie – przeszkadza w stworzeniu wartości dodanej. Zwykły Kowalski po prostu płaci za to, że administracja przeszkadza mu w życiu – dodaje. A jak wyliczyła Fundacja Republikańska przeciętnego podatnika administracja centralna kosztuje średnio 1034 zł rocznie.

Czytaj dalej na kolejnej stronie: co dalej z trzynastkami?

Z tego punktu widzenia trzynastki to zwykłe rozdawanie publicznych pieniędzy. I to z roku na rok coraz większych, bo rosną pensje w sferze budżetowej, a tym samym podstawy do naliczania dodatkowego rocznego wynagrodzenia. Podczas gdy w 2005 r. pochłonęło ono blisko 3,2 mld zł, to już pięć lat później – 4,6 mld zł, a w 2011 r. – ponad 4,8 mld zł.

O potrzebie zmian w systemie mówi się od dawna. Już w swoim expose w listopadzie 2007 r. premier Donald Tusk zapowiedział realizację idei „taniego państwa”, czyli likwidacji finansowych i instytucjonalnych przywilejów władzy publicznej. Ale dopiero zwiększająca się dziura budżetowa zmusiła rząd do szukania oszczędności. Dlatego w czerwcu zeszłego roku zapowiedział on nowelizację ustawy o służbie cywilnej. Z początkiem tego roku pensje miały zostać zamrożone, a trzynastki zlikwidowane. O zmianę sposobu wynagradzania pracowników postulowała również Rada Służby Cywilnej. Ówczesny szef Rady i wiceminister skarbu Adam Leszkiewicz chciał, by wysokość zasadniczej pensji nawet w 50 proc. zależała od wydajności i efektywności urzędnika. Trzynastka miała być zaś wypłacana w 95 proc. w formie nagrody lub podwyżki jedynie dla najlepszych pracowników.  

Jednak o ile rząd rzeczywiście zamroził fundusz pracy w centralnej sferze budżetowej do 2015 r. (podwyżki są możliwe jedynie, gdy poszczególne instytucje zdecydują się na redukcję etatów), to trzynastki pozostały bez zmian, a prawo do nich może zyskać dodatkowa grupa zatrudnionych – nawet 65 tys. osób. To efekt wyroku Trybunału Konstytucyjnego z lipca 2012 r., który uznał, że pozbawienie kobiety powracającej do pracy z urlopu macierzyńskiego prawa do trzynastki, jest niezgodne z ustawą zasadniczą nawet, jeśli przepracowała w budżetówce mniej niż pół roku.  

Co dalej z trzynastkami?

Obecnie trwają prace nad dwoma projektami ustaw w zakresie dodatkowego wynagrodzenia rocznego – senackim i rządowym. Ten drugi rozszerza prawo do trzynastek również o urzędników, którzy korzystają z urlopu ojcowskiego i dodatkowego urlopu macierzyńskiego, a także zwolnienia od wykonywania pracy z powodu konieczności osobistego sprawowania opieki nad dzieckiem do ukończenia przez nie ósmego roku życia. Jednak samorządy ostatnio po raz kolejny odmówiły jego zaopiniowania, gdyż nie wskazuje on źródeł finansowania tych dodatkowych wypłat. A to – jak twierdzą – jest niezgodne z ustawą o finansach publicznych. Takie wskazówki zawiera z kolei propozycja Senatu. Według niej pieniądze na dodatkowe wypłaty mogłyby pochodzić z puli przeznaczonej na premie i nagrody. 

Co dalej z trzynastkami? Mimo usilnych prób, do czasu niniejszej publikacji, nie udało się uzyskać stanowiska rządu w tej sprawie. Tydzień na przygotowanie odpowiedzi okazał się bowiem czasem zbyt krótkim. Jednak jak nieoficjalnie mówi jeden z urzędników KPRM, na razie żadnych zmian w wynagradzaniu urzędników nie będzie, bo nikt nie chce się tym na poważnie zająć. Ponadto wszelkie zmiany wiązałyby się z mocno niepopularną decyzją. Jak mówił pod koniec zeszłego roku Dobrosław Dowiat-Urbański, zastępca dyrektora departamentu prawnego KPRM, żaden projekt zmian do ustawy o służbie cywilnej likwidujący trzynastki nie jest na razie procesowany.

Może właśnie jest to jeden z powodów, dlaczego – jak wynika z badań instytutu ARC Rynek i Opinia – blisko 60 proc. czynnych zawodowo Polaków (czyli ponad 5 mln) marzy o pracy w sferze budżetowej. Przy tym co czwarty badany chciałby pracować w administracji. – W zasadzie jedynie będąc urzędnikiem człowiek może prowadzić normalne życie: spokojna praca, regularna wypłata, normalna umowa, pewność zatrudnienia i stałe godziny pracy – jak osiem godzin to osiem godzin, a nie np. dziesięć – wyjaśnia pani Ewa, pracownica gorzowskiego magistratu.