Ryszard Florek: czasy "skóra, fura i komóra" już się skończyły

Jego majątek wyceniany jest na 550 mln zł, ale Ryszard Florek nadal mieszka w skromnym szeregowcu w Nowym Sączu. Wydał właśnie dwa miliony na procesowanie się z Duńczykami. Jego firma Fakro prowadzi spór z największą w branży firmą na świecie.

Dzięki oszczędności i uporowi Ryszard Florek, przedsiębiorca z Nowego Sącza, dokonał rzeczy niemal niemożliwej: w ciągu zaledwie 20 lat niewielką firemkę przekształcił w międzynarodową korporację, która dziś jest drugim, po duńskim Veluxie producentem okien na świecie. Nie wszyscy rozumieją filozofię Florka. W Nowym Sączu wielu jest takich, co twierdzą, że facet z 37 miejsca listy najbogatszych Polaków miesięcznika Forbes, mógłby kupić całe miasto. Ale on większość zarobionych pieniędzy obsesyjnie inwestuje w firmę. - Dziwak jakiś  -  mówią o nim.

Spółka zatrudnia 3,3 tys. pracowników w 12 polskich i zagranicznych fabrykach. Jedna z nich ulokowana jest nawet w Chinach, inna w Stanach Zjednoczonych. Co roku powstaje w nich ponad pół miliona nowoczesnych okien dachowych, co daje nowosądeckiej spółce 1,2 mld zł przychodów, pozycję lidera na rynku krajowym i wysoki, bo aż 15-proc. udział w rynku globalnym. Okna dachowe Fakro trafiają do 47 krajów świata.

Swoją przygodę z biznesem Florek zaczynał już w 1978 r. Jako student, a potem absolwent  Politechniki Krakowskiej, wyjeżdżał  za granicę do pracy. Remontował mieszkania i domy, a  zarobione pieniądze przywoził do Polski.  W 1984 r. wspólnie z Krzysztofem Kronenbergerem założył w Nowym Sączu firmę transportową oraz zakład stolarski w Tymbarku. Produkowali boazerie, bramy i parkiety.

Gdy w 1989 r. zmieniał się system gospodarczy, Florek był  już nieźle prosperującym przedsiębiorcą. Dwa lata później założył firmę Fakro i ruszył z produkcją okien dachowych.

Mało kto wróżył mu sukces, bo po pierwsze, taki produkt był na polskim rynku nowością, a poza tym Florek musiał konkurować z duńską firmą Velux - światowym potentatem w produkcji okien. Na początku wygrywał ceną, ale szybko opracował technologie, które w niczym nie ustępowały tym wymyślonym przez Duńczyków. Velux, który na początku był w Polsce monopolistą i dyktował ceny, w ciągu kilku lat obniżył je o 30 proc.

W połowie lat 90. Velux  oskarżył  Fakro o kopiowanie różnych technologicznych rozwiązań. Florek twierdził jednak, że patentów nie łamie, tylko po prostu wymyśla lepsze rozwiązania.

Nie da się ukryć, że spory z Duńczykami stały się motorem innowacyjności w FakroFlorek zainwestował w nowoczesny ośrodek badawczo-rozwojowy, w którym pracuje ponad 100 inżynierów. Firma ma na swoim koncie ponad 100 zgłoszeń patentowych. Autorem kilkunastu nowatorskich rozwiązań jest Ryszard Florek. Fakro oprócz okien dachowych produkuje też okna oddymiające i specjalne świetliki, które doprowadzają światło słoneczne do pomieszczeń, w których nie ma możliwości zamontowania okien dachowych czy pionowych. Do wielu krajów świata eksportuje nie tylko gotowe produkty, ale myśl twórczą polskich inżynierów. W ten sposób wytycza nowe kierunki rozwoju dla międzynarodowej branży okien dachowych na świecie, Polska zaś stała się światowym liderem w ich produkcji. Nie tylko zresztą poddaszówki okazały się naszą narodową specjalnością. Nieźli jesteśmy również w produkcji okien pionowych, w których przoduje np. firma Drutex. Ale to już inny segment rynku.

Na kolejnej stronie rozmowa z prezesem Fakro

Z Ryszardem Florkiem, prezesem firmy Fakro rozmawia Ewa Wesołowska

Dużo jabłek rozdał już Pan swoim pracownikom?

Ponad 40 000 kilogramów. Wszyscy mamy z tego korzyści, bo sadownicy sprzedając nam owoce mają zbyt, pracownicy - zdrowy posiłek, a ja przekonałem się, że Polacy, jak chcą, to mogą stworzyć świetnie działającą wspólnotę ekonomiczną. Bez świadomości, że każdy z nas jest elementem jednego systemu gospodarczego, nigdy nie będziemy zamożnym społeczeństwem.

Przecież Pan jest już bardzo bogaty. Po co miliarder zakłada fundację Pomyśl o Przyszłości i zabiera się za edukację ekonomiczną społeczeństwa?

Bo jak obserwuję ludzi w Niemczech, Japonii, Wielkiej Brytanii czy Francji, to widzę jak daleko jesteśmy do tyłu z naszą wiedzą  ekonomiczną. Tam świadomość statystycznego obywatela jest zupełnie inna. Oni wiedzą jak dbać o własną wspólnotę ekonomiczną tworząc prawo, robiąc zakupy, wiedzą jak się nawzajem wspierać, jaka jest zależność między wzrostem gospodarczym kraju, a zarobkami.

A my?

A my cały czas tkwimy w przekonaniu,  że żeby coś mieć to trzeba to załatwić, a nie wypracować. W dalszym ciągu nie umiemy żyć w gospodarce wolnorynkowej,  racjonalnie wydawać swoich pieniędzy, aby w jak najlepszym stopniu przyczyniły się do wzrostu PKB. Większość Polaków nie ma pojęcia, że wzrost płac w ich firmach nie zależy od widzimisię pracodawcy, tylko od  efektywności przedsiębiorstwa i możliwości konkurowania na rynku. Gdy gospodarka dobrze się rozwija, PKB na głowę wzrasta, to społeczeństwo się bogaci. Gdy maleje - biedniejemy. Niektórzy nie chcą tego zrozumieć. Wydaje im się, że jak wyjdą na ulice zastrajkują, to wywalczą sobie podwyżki. Pewnie tak, tyle że zapłacą za to ci, słabsi, którzy nie strajkują.  Bo żeby dać podwyżki krzykaczom trzeba gdzieś pożyczyć pieniądze. Najczęściej za granicą. Tyle, że potem dług trzeba oddać i zapłacić odsetki.

Pan dobrze płaci swoim pracownikom?

To nie ja decyduję o wysokości wynagrodzeń, tylko rynek pracy. Są tacy co dostają 2 tys. euro miesięcznie i tacy co mają 400 euro. Wszystko zależy od wiedzy pracownika, jego umiejętności, zapotrzebowania na ich pracę. Pracodawcy, którzy płacą więcej niż określa to rynek pracy i konkurencja, idą prostą drogą do bankructwa.

Trudno czuć się jedną wielką wspólnotą ekonomiczną, skoro różnice między bogatymi a biednymi są coraz większe. Wystarczy rozejrzeć się w około, żeby przekonać się, że większość zysków trafia do kieszeni przedsiębiorców.

I to jest kolejny mit, który  w Polsce pokutuje od PRL-u, a media skwapliwie go nakręcają. Być może kapitalizm nie jest idealnym rozwiązaniem, ale niczego lepszego  nie wymyślono.

To pracodawca musi wyłożyć pieniądze na budowę fabryki, wziąć kredyt, lawirować w gąszczu niejasnych, często zmieniających się przepisów. Ryzyko, które ponosi jest ogromne, dlatego nie ma co się oburzać, że jego udział w zyskach z firmy jest większy niż zatrudnionych w niej ludzi. Poza tym, aby firmy mogły przetrwać i być konkurencyjne na rynku, pracodawcy muszą zyski inwestować w kolejne miejsca pracy i poprawę konkurencyjności firmy. To wymusza globalna konkurencyjna. I na tym najbardziej zyskuje polska wspólnota ekonomiczna, czyli my wszyscy. Czy pani wie, że stworzenie jednego miejsca pracy nowoczesnym zakładzie produkcyjnym kosztuje milion złotych? Trzeba naprawdę mieć dużo samodyscypliny, żeby rozbudowywać firmy.

Jedni może tak robią, ale wielu krezusów woli zyski przejadać balując na egzotycznych plażach, a podatków nie płacą, bo wytransferowali zyski do rajów podatkowych. Tak jest nie tylko w Polsce.

Przedsiębiorcy są różni. Zaczynają przygodę z biznesem, po to, żeby wybudować dom, kupić samochód, zapewnić godziwy byt rodzinie. Potem są dwie drogi: jedna, to droga szalonej konsumpcji, która nie zna granic. Zawsze można mieć lepsze auto, większy dom bardziej błyszczący brylant. Druga droga, to inwestowanie zysków w rozwój firmy. Takich jest moim zdaniem większość. Sęk w tym, że w Polsce mało jest zachęt dla takich przedsiębiorców. Nie ma systemu podatkowego, który motywowałby ludzi utalentowanych biznesowo do rozwijania firm globalnych, tworzenia miejsc pracy. Zamiast tego wytyka im się nieustannie, że są milionerami, że się nie dzielą bogactwem.

Dlatego wolą szaleć na Karaibach?

Mam wrażenie, że czasy ostentacji majątkowej typu: „skóra, fura i komóra" już się skończyły. Coraz więcej przedsiębiorców ma naprawdę dużą wiedzę ekonomiczną. Wiedzą  jak działa gospodarka globalna,  co to jest efekt skali i jakie są z niego korzyści. Zarówno dla biznesmena, gospodarki jak i pracowników. Wie pani, że w niektórych branżach, dzięki efektowi skali można zredukować koszty nawet o 50 proc.? Dlatego trzeba się rozwijać, szukać nowych rozwiązań, nowych rynków.

W raporcie pt. "Wspólnie budujemy naszą zamożność", wydanym przez Pana fundację, za jedną z przyczyn polskiego niedostatku uważa się brak innowacyjności.

To prawda, polskie firmy są zbyt małe i mają niewiele kapitału, aby inwestować w innowacyjność. A sukces Polski jako montowni czy kooperanta już się wyczerpuje. Musimy znaleźć środki na nowe rozwiązania, których nie ma nikt inny na świecie, bo one będą lepiej się sprzedawały, będą droższe. Dzięki temu do firmy i kraju, który je oferuje trafia więcej pieniędzy, także do kieszeni pracowników. Musimy przy tym pamiętać, że polskie firmy są dużo mniejsze od ich zachodnich konkurentów. W dużo mniejszym stopniu korzystają z tytułu efektu skali i dużo trudniej im wygospodarować pieniądze na innowacje.

Fakro dużo wykłada na innowacje?

Około 3 proc. rocznych obrotów. W tej chwili zatrudniamy  ok. 100 inżynierów i  konstruktorów, opracowujących nowe rozwiązania.

Z jakiego wynalazku jest Pan najbardziej dumny?

Dużo mamy takich rzeczy. Najbardziej podoba mi się, markiza do okna dachowego, która jest sterowana słońcem: jak słońce wychodzi za chmury, to markiza zasłania okno, a jak chowa się – to się podnosi. Patentem jest zastosowanie ogniwa fotowoltaicznego do pomiaru nasłonecznienia. Nie ma tu żadnych kabli, gniazdek, dziur w ścianie. Tylko mały czip. To jest innowacyjność, dzięki której można zminimalizować koszty produkcji i montażu i na dodatek jest niezawodna.

Ale innowacyjność to nie tylko nowe produkty, ale też niekonwencjonalne działania. Wie pani, my od lat staramy się walczyć o rynek z Veluxem. Nie mamy jednak takich pieniędzy ani na patenty, ani na marketing, więc wymyśliliśmy coś zupełnie innego niż oni robią. Kilka lat temu zaprosiliśmy do naszej fabryki w Nowym Sączu architektów, dekarzy i dystrybutorów z Europy Zachodniej. Velux ani inni producenci nigdy tego nie zrobili. Otworzyliśmy nowoczesny zakład. I to podziałało, bo zachodni klienci i specjaliści, którzy myśleli, że nasze okna powstają w garażach czy szopach, zobaczyli technologie, których nie ma nawet u nich. Gdybyśmy wydali miliony na promocję, nie osiągnęlibyśmy takiego efektu marketingowego!

O co się Pan procesował się z Veluxem?

W konkurencji globalnej to jest chleb powszedni. Firmy, które mają dużo środków zgłaszają dużo patentów, nie zawsze posiadających zdolność patentową. Nasi specjaliści muszą stale przeglądać aktualne zgłoszenia patentowe i te mało innowacyjne oprotestowywać. Nasz konkurent robi to samo. To pochłania mnóstwo czasu i pieniędzy. Zdarzało się tak, że nie opatentowaliśmy stosowanego przez nas rozwiązania, opatentował to nasz konkurent i pozwał nas do sądu za naruszenie jego patentu. I trzeba było sądownie obalać jego patent jako brak nowości i udowadniać, że wcześniej to rozwiązanie stosowaliśmy.

Ciężko się żyje z takim konkurentem

To prawda, Velux ma pozycję dominującą i wykorzystuje to bez skrupułów, mimo, że  prawo europejskie tego zabrania. Półtora roku temu złożyliśmy skargę do KE, przedstawiając niedozwolone praktyki, które nasz konkurent stosuje.

I jakie są efekty?

Na razie żadne, bo Komisja bada sprawę. Pewnie to trochę potrwa, bo dokumentacja ma 300 stron i ponad 1000 załączników. 2 mln zł kosztowało nas przygotowanie i złożenie skargi.

Jakie ma Pan plany na najbliższe lata?

Musimy dalej się rozwijać, zdobywać rynki zachodnie jeżeli chcemy w przyszłości konkurować jak równy z równym.

Będziecie tam budować fabryki, przejmować konkurencję?

Nie ma ekonomicznego uzasadnienia produkowanie okien na Zachodzie. Chcemy rozwijać tam dystrybucję, prowadzić szkolenia dla architektów, montażystów, dekarzy, sprzedawców, od których w znacznym stopniu zależy jakie okna wybierze klient.

Poza tym  pracujemy nad rozwiązaniami, które na zachodzie mogą się dobrze sprzedawać: rolety,  markizy, okna pionowe.

A główny cel na 2015 rok?

Wiele zależy od werdyktu Komisji Europejskiej. Jeśli KE uzna naszą skargę za zasadną, będziemy chcieli znacząco zwiększyć sprzedaż okien dachowych. Jeśli nie, to postawimy na inne produkty, aby nie konkurować z monopolistą. Wiemy, że z Veluxem nie wygramy w bezpośredniej konfrontacji, gdyż ich kapitał jest 20 razy większy od naszego. Jak my wyłożymy milion złotych na reklamę, to oni wydadzą 6 mln zł, żeby po naszej akcji nie został ślad. No ale takie są blaski i cienie bycia  firmą globalną.