Przed wyborami: kłótnie, luki i strachy

Oficjalnie kampania wyborcza do parlamentu dopiero się rozpoczęła, ale de facto trwa od miesięcy. Nie wytoczono najcięższej artylerii, ale można już przewidywać, jak rozegra się finalna faza politycznej bitwy - pisze Adam Sofuł we wrześniowym wydaniu miesięcznika gospodarczego Nowy Przemysł.

Praktycznym startem kampanii parlamentarnej były wybory prezydenckie. To wtedy główni zawodnicy zajęli miejsca w blokach startowych i wybrali tory, po których będą dążyć do wyborczego sukcesu. Wytyczono dość oczywistą, główną oś sporu. Bronisław Komorowski, z korzeniami w PO, bronił dorobku, Andrzej Duda - wysunięty przez PiS - ganił władze za błędy i bezczynność.

Oba polityczne twory można traktować jako rodzime odmiany popularnego w wielu krajach ruchu oburzonych. Formację Petru da się określić jako oburzonych liberałów, a Kukiza - jako po prostu oburzonych. Sytuacja przedwyborcza jest dynamiczna: o dziwo, liberalni oburzeni bardzo powoli się rozwijają, inni oburzeni, jak się wydaje, intensywnie zwijają.

Wielki pojedynek

Sposoby tworzenia wyborczego menu nie zmieniły się od lat. Jeżeli wybory nazywamy świętem demokracji, to w przypadku nadchodzącego głosowania mamy do czynienia z połączeniem Bożego Narodzenia (politycy rozdają prezenty) z Halloween (straszenie potworami). Cóż, kampanie wyborcze zawsze opierały się na emocjach... Na czas przedwyborczej walki wystarczą w zasadzie nacisk na obietnice i strachy, za którymi jednakże nierzadko najczęściej kryje się jakaś - inna sprawa: czy spójna i realistyczna - wizja kraju.

Poprzednie wielkie starcie PO-PiS obserwowaliśmy przed dekadą. Wówczas spin doktorzy PiS (jeden kandyduje dziś z list PO) postawili elektorat przed wyborem: Polska solidarna czy liberalna. Nauczka (wynik wyborów) dla Platformy była tak dotkliwa, że następne 10 lat starała się ona udowodnić z powodzeniem, że z liberalizmem ma niewiele wspólnego. Stąd głoszenie filozofii "ciepłej wody w kranie", która po części wyznacza tor i obecnej kampanii: niechże owa woda będzie jeszcze cieplejsza…

Szczegółów programu wyborczego Platformy w chwili zamykania numeru jeszcze nie znamy. Na razie partia i jej liderzy "wsłuchują się w głos wyborców" - podczas wyjazdowych posiedzeń rządu i podróży pani premier po kraju (wnioski mają posłużyć konstruowaniu programu). Skądinąd w tej kampanii partie do pisania programów zatrudniają wyborców: co elektorat chce, to w programie się znajdzie... Wstępne hasło kampanii ("Kocham Polskę") to forma obrony dorobku dwóch kadencji rządów PO.

Beata Szydło odpowiada hasłem "Damy radę". W domyśle: temu, czemu nie sprostali poprzednicy. Widać nawiązanie do rządów PiS, gdy partia ta sprzeciwiała się imposybilizmowi (przekonaniu, że czegoś nie da się zrobić ze względu na uwarunkowania zewnętrzne lub prawne).

PiS filozofią kampanii nawiąże do wygranych wyborów w 2005 r. i zaproponuje Polskę solidarną. To widać w hasłach przywrócenia wieku emerytalnego i zasiłków dla dzieci, które płynnie przeszły z kampanii prezydenckiej do parlamentarnej. PiS ustawia też sobie głównego politycznego adwersarza, reprezentanta podejrzanego liberalizmu. Stąd zarzuty o chęć prywatyzacji lasów, choć szczególnego prywatyzacyjnego zapału w Platformie nie było widać, a w przypadku borów i kniei - już zupełnie.

Partii rządzącej zawsze ciężko dotrzymać kroku w licytacji obietnic. Niewykluczone jednak, że Platforma Obywatelska podejmie takie próby, bo tak można interpretować (mało konkretne) zapowiedzi Ewy Kopacz o dopłatach do najniższych pensji…

Ekonomiści - choć pocieszają się, że rzadko kiedy obietnice wyborcze są spełniane - spoglądają na rozkręcającą się kampanię z coraz większym niepokojem.

Gang świętych Mikołajów

Politycy uwielbiają obniżać podatki najbiedniejszym i podwyższać - względnie bogatym. Przynajmniej przed wyborami.

- Chcemy wprowadzić nowe prawo podatkowe oparte na zasadzie trzech P: prorozwojowe, przejrzyste i proste - zapowiada Beata Szydło.

Sęk w tym, że podczas kampanii i PiS, i pozostałe partie mówią o przyjaznych podatkach, ale w praktyce przerzucają się jedynie mało istotnymi z punktu widzenia przyjazności systemu, za to szalenie kosztownymi, szczegółami.

W centrum uwagi znalazła się kwota wolna od podatku, którą PiS chce podwyższyć do 8 tys. zł. W licytacji suma ta zdecydowanie wygrywa. Wiosenna propozycja SLD opiewała na 6,7 tys. zł. Na tym tle oferta PO (wzrost z obecnych 3091 zł do 3575 zł) wypada wręcz blado.

A to dopiero początek obietnic... Skoro wybory prezydenckie traktujemy jako przedbiegi: przypomnijmy, że w maju Bronisław Komorowski ogłosił, wart 3 mld zł, projekt "Pierwsza praca", a rząd chce też wypłacić osobom o najniższych emeryturach jednorazowo po 400 zł (koszt: ok. 110 mln zł). Pojawiły się też pogłoski o pomyśle PO, by zwolnić młodych do 30. roku życia z PIT…

Jeszcze większy wzrost wydatków zapowiada PiS. Oferuje zasiłek 500 zł na drugie i kolejne dziecko w rodzinie, co bez restrykcyjnych limitów dochodowych może kosztować aż 22 mld zł rocznie. PiS zamierza też cofnąć "bazowy" wiek emerytalny 67 lat do poprzedniego (60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn). SLD obiecuje zaś wyborcom jednorazową "dywidendę obywatelską": 500 zł dla obywatela (koszt: 19,2 mld zł).

Jak to wszystko sfinansować? PiS proponuje opodatkowanie bogatych, czyli banków (podatek rzędu 0,15-0,25 proc. wartości aktywów - partia ma nadzieję na 7-8 mld zł przychodów) i od dużych sieci handlowych (podatek obrotowy w wysokości 0,5- 2 proc.). Wycofało się za to z wprowadzenia 39-procentowej stawki PIT dla najwięcej zarabiających. Zdaniem większości ekonomistów, te przychody nie zrekompensują budżetowych ubytków (niższa kwoty wolna) od podatku. PiS, także niebezpodstawnie, zwraca jednak uwagę, że część "oddanych" w ten sposób obywatelom pieniędzy wróci do budżetu - np. w postaci VAT (zostaną wydane na konsumpcję).

Wszystkie partie znów zapowiadają zgodnie mocne uszczelnienie systemu podatkowego. Historia uczy, że to dość ryzykowne założenie...

Kampanijne strachy

Jak zwykle politycy straszą katastrofą, ruiną i zgliszczami w przypadku zwycięstwa oponentów. PiS tym razem przeraża prywatyzacją Lasów Państwowych.

- PO nigdy nie zamierzała prywatyzować Lasów Państwowych. Chcieliśmy wręcz na wyrost umieścić w konstytucji zapis, że Lasy Państwowe jako dobro ogólnonarodowe nie podlega prywatyzacyjnym przekształceniom, co zostało storpedowane przez naszych kolegów z opozycji - oponowała premier Ewa Kopacz. Jej partia zapowiedziała projekt ustawy, która ostatecznie i dodatkowo zabezpieczyłaby lasy publiczne przed zmianą właściciela.

Dla PiS to potwierdzenie... - Jeżeli premier Kopacz przygotowuje projekt ustawy dotyczącej Lasów Państwowych, to znaczy, że podziela nasze obawy - odpowiada Beata Szydło.

A "zamach na samorządy"? Tu podstawy do obaw są może nieco mocniejsze, ale też nieprzesadnie. Jesienią ub.r., w atmosferze oskarżeń (niepotwierdzonych potem przez sądy) o sfałszowanie wyborów, PiS złożył projekt ustawy skracającej kadencję sejmików wojewódzkich. Jak większość projektów opozycji, dokument ów zaległ w tzw. sejmowej zamrażarce.

PSL przestrzega dziś, że PiS chce do projektu wrócić; argumentem mają być wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy, niewykluczające zmiany Konstytucji. Ale powrót do projektu byłby problematyczny, bo zgodnie z jego zapisami kadencja sejmików upływałaby 31 marca 2015 r.

Parafrazując Stefana Kisielewskiego (stwierdził, że socjalizm koncentruje się na rozwiązywaniu problemów, które sam stwarza): można dziś powiedzieć, że podczas kampanii politycy znakomicie radzą sobie z zagrożeniami, które sami wymyślili.

Polityka trzęsie gospodarką

- Oczekiwania dużych zmian na scenie politycznej mają istotny wpływ na warunki panujące na rynkach finansowych oraz aktywność przedsiębiorstw - twierdzi Jakub Borowski, główny ekonomista Crédit Agricole. I dorzuca: - Wzrost ryzyka politycznego jest obecnie potęgowany przez szeroki zakres obietnic wyborczych PiS, które w przypadku ich realizacji będą miały istotny wpływ na kształt polityki fiskalnej w średnim okresie.

Jak to ryzyko polityczne wygląda w praktyce? Mogliśmy to obserwować na przykładzie banków. Dyktowana przedwyborczymi kalkulacjami nadzwyczajna hojność posłów wobec tzw. frankowiczów doprowadziła do załamania kursów banków na GPW.

- Od początku roku indeks WIG- -Banki stracił niemal 16 proc. Szczególne pogorszenie sentymentu względem banków pojawiło się po majowych wyborach prezydenckich - przypomina Adrian Apanel, analityk MM Prime TFI, dodając, że tegoroczny szczyt tego indeksu przypadł na ostatnią sesję przed pierwszą turą wyborów prezydenckich. - Od tego czasu indeks stracił na wartości prawie 25 proc., a rynkowe ceny wielu banków są najniższe od kilku lat - podkreśla.

W opinii analityków Crédit Agricole wprowadzenie podatku bankowego od wysokości sumy bilansowej banków byłoby przesłanką do osłabienia złotego; taka operacja wywarłaby też wpływ na zmniejszenie akcji kredytowej, spowolnienie wzrostu gospodarczego i pogorszenie stabilności systemu finansowego. "Naszą ocenę wspierają doświadczenia obserwowane na Węgrzech. Wprowadzony tam w 2010 r. podatek od aktywów banków skutkował wyhamowaniem ożywienia we wszystkich segmentach rynku kredytowego obserwowanego po globalnym kryzysie finansowym i jednocześnie oddziaływał w kierunku wyraźnego zmniejszenia dynamiki wolumenu kredytów w kolejnych kwartałach" - oceniają.

Oponenci stwierdzą: trudno być sędzią we własnej sprawie. Ale fakty z niedalekiej, węgierskiej przeszłości tak czy inaczej przemawiają do wyobraźni.

To, czego nie ma

W kampanii istotne tematy są tylko muskane, a naprawdę fundamentalne kwestie - rzadko poruszane. Zamiast o systemie podatkowym, mówimy zatem o kwocie wolnej od podatku, nie zastanawiając się zanadto, jak uzupełnić spadek przychodów samorządów lokalnych, jak i NFZ (składka jest odliczana od podatku). Mówimy o skróceniu wieku emerytalnego, ale nie o stabilności systemu emerytalnego i wysokości przyszłych świadczeń.

- Problemy emerytalne, a zatem kwestia przywilejów, deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych - oto kwestie, które nie spodziewam się, by zostały podjęte przed wyborami - przewiduje prof. Stanisław Gomułka.

Inny temat tabu? Przystąpienie Polski do strefy euro. Koalicyjny gabinet od lat odkłada ten problem na nieokreśloną przyszłość ("wejdziemy, kiedy się to będzie opłacać"). Sceptyczni wobec euro rządzący raczej nie dadzą tu zatem pretekstu do ataku krytycznej wobec wspólnej waluty opozycji.

Ekonomiści są zgodni, że Polska nie jest jeszcze na taki krok gotowa. Ale warto o tym mówić zawczasu. Temat usiłował wprowadzić do debaty Waldemar Pawlak, proponując dopisanie w referendum pytania o euro; zapominał jednak, że Polacy (zapewne nie wszyscy świadomie) wypowiedzieli się o tym w referendum akcesyjnym.

Przy każdych wyborach słyszymy śpiewkę: najważniejsze wybory, bo sytuacja wyjątkowa. I to… w zasadzie prawda: wybieraliśmy parlamenty i rządy, które miały Polskę wprowadzić do UE i NATO, wyprowadzić z kryzysu, wykorzystać unijne miliardy…

Tym razem nowa ekipa rządząca będzie musiała zająć stanowisko wobec procesów w UE (jak Grexit, może i Brexit), imperialnych apetytów Rosji, integracji strefy euro… A na szczeblu krajowym? Najważniejsze (prócz "standardowych" już problemów górnictwa) wydaje się to, o czym nudzą od wielu miesięcy ekonomiści, a co już naskórkowo (hasła) przeniknęło do debaty politycznej: jak przestawić polską gospodarkę na nowe tory, gdy na wyczerpaniu są proste rezerwy rozwoju. Przed wyborami zbywane jest to ogólnikiem "innowacyjność". Po wyborach konieczne będą konkrety.

Adam Sofuł