Cinkciarz.pl: nie boimy się euro w Polsce

W ciągu czterech lat Cinkciarz.pl ewoluował z nieznanego kantoru internetowego o szemranej nazwie do 30. największej firmy w Polsce. Dziś wyprzedza Carrefoura i Pocztę Polską. Na czym polega jego fenomen?

- Czenć kesz? Czenć kesz? – mogli przez długie lata PRL-u usłyszeć zagraniczniacy od podejrzanych biznesmenów o rozbieganym wzroku. Początkowo nazywano ich „czarnogiełdziarzami” albo „waluciarzami”, z czasem od tego ich „czenć kesz” (czyli „change cash”) nazwano ich „cinkciarzami”. Chociaż bywało, że za nielegalny handel walutami groziła nawet kara śmierci, biznes kręcił się aż do czasów transformacji. Dla Cinkciarz.pl biznes nadal się kręci. Kantor internetowy ruszył na dobre w 2010 roku, a dziś jest już na 30. miejscu wydanej przez „Rzeczpospolitą” listy 500 największych firm w Polsce.

Pomysł był dziecinnie prosty. Wystarczyło zredukować koszty wynajmu lokali na mieście oraz pensji kasjerów i ochroniarzy do okrągłego zera złotych, aby od każdego klienta móc pobierać mniejszą taksę za transakcje walutowe. Dobrym nawozem dla kiełkującego biznesu okazały się kredyty we frankach. Po uchwaleniu ustawy umożliwiającej kredytobiorcom samodzielną wymianę walut sieroty po franku zaczęły szukać najkorzystniejszego kursu. Naprzeciw wyszedł im Cinkciarz.pl. I tak to się zaczęło.

- Trzy rzeczy są naprawdę istotne w internecie. Po pierwsze cena, bo w internecie łatwo porównywać ceny. Druga rzecz to łatwość dokonywania transakcji  i czas realizacji usługi, a trzecia to zaufanie – mówi dr Piotr Kiciński, wiceprezes Cinkciarz.pl. - Co do ceny, waluty kupujemy w kilkunastu bankach, w tym międzynarodowych podmiotach. Jest tylko kilka kantorów, które dysponują specjalnym, autorskim algorytmem, który wybiera najkorzystniejsze źródło dostawy dla danej waluty i wielkości transakcji. Trzeba to robić naprawdę dobrze, bo sprzedając waluty, zarabiamy w groszach – tłumaczy. W takim biznesie przede wszystkim liczy się masa.

A sądząc po wynikach, kantor nieźle sobie radzi z obsługą tejże masy. Obecnie oferuje 25 walut zagranicznych, a wymiana, której można dokonywać w 8 językach, 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu, zajmuje zwykle kilka sekund. - Wielu klientów w internecie ma swego rodzaju ADHD. Nie dotyczy to zresztą tylko usług płatniczych. Klienci oczekują, że dostawa waluty jest online. Chociaż jesteśmy tu liderem, to czasami nie jest to możliwe z winy specyfiki regulacji i systemów transakcyjnych poszczególnych banków – wyjaśnia Kiciński. Żeby wszystko jeszcze bardziej usprawnić, w zeszłym roku kantor uruchomił aplikację na smartfony i Samsung Smart TV. - Gdziekolwiek pojawiają się klienci, my też tam chcemy być – zapewnia wiceprezes.

Natomiast jeśli chodzi o zaufanie, Cinkciarz.pl chciałby być tam, gdzie banki. - Banki są instytucjami zaufania publicznego. My na razie aplikujemy, żeby zostać domem maklerskim i instytucją płatniczą. Współpracujemy w tym zakresie z KNF. I może to paradoksalnie zabrzmi, ale chcemy być bardziej regulowani, bo to zwiększa zaufanie klientów. Tak jak w przypadku banków. Już jesteśmy w systemie SWIFT jako jedna z nielicznych instytucji niebankowych, posiadamy certyfikaty zabezpieczające EV, PCI DSS, jesteśmy nadzorowani przez NBP, Ministerstwo Finansów i GIODO, nasze finanse prześwietla uznany audytor Grand Thorton. Nawet gdybyśmy chcieli robić bank, a nie jest powiedziane, że chcemy, to jest to wejście na zupełnie inną ścieżkę. Nie mówimy „nie”, jeśli to będzie miało sens, ale na razie o tym nie myślimy – mówi wiceprezes Kiciński. - Wymaga to ludzi, pieniędzy i czasu. Bank to minimum 5 mln euro kapitału, a w rzeczywistości trzeba wyłożyć o wiele więcej. Dziś koncentrujemy się na tym co robimy najlepiej na rynku – dodaje.

Toteż zamiast rozszerzać zakres produktów o grząskie kredyty konsumenckie, Cinkciarz.pl chce na dobre zawładnąć rynkiem wymiany walut. Stąd medialna ofensywa, którą obserwujemy od kilku miesięcy.

Flirt z PZPN

Kiedy rezerwowano domenę Cinkciarz.pl, prezes Marcin Pióro nie zastanawiał się długo. Uważał, że jest najlepsza z powodu jednoznaczności i skojarzenia z walutami, którego nie ma żadne inne słowo. Dla wielu, szczególnie starszych, Polaków taka nazwa jest jednak mocno kontrowersyjna, co można było zaobserwować po obwołaniu firmy sponsorem polskiej reprezentacji. I chociaż może się wydawać makabreską dla niejednego PR-owca, trudno zaprzeczyć, że nazwa ta zawładnęła świadomością konsumentów. Przybywa też klientów, którzy to określenie znają jedynie z sentymentalnych i przydługich niekiedy opowieści swoich rodziców. I to właśnie chce wykorzystać Cinkciarz.pl, informując, czym jest i pompując spore pieniądze w marketing i reklamę. W medialnej ofensywie i poszerzaniu skali dotarcia ma pomóc firmie flirt z PZPN.

Budżet marketingowy w sporej części wędruje od stycznia na konta związku. Firma zdecydowała się na sponsorowanie polskiej kadry w piłce nożnej mimo jej krępujących wyników. - Sponsor jest obecny w kontekście wydarzenia sportowego, ale nie jest mu przypisywana odpowiedzialność za efekty drużyny. Tym samym ryzyko negatywnego postrzegania sponsora przez pryzmat osiąganych przez drużynę rezultatów jest niewielkie. Poza tym warto zaznaczyć, że my, na naszym rynku, bardzo lubimy wpisywać się w kontekst sukcesów, bo wtedy to promuje markę, ale na dojrzałych rynkach sponsoringowych oczywistością jest również to, że należy wspierać drogę do sukcesu. Pod tym względem nasz rynek sponsoringowy dopiero dojrzewa – mówi Katarzyna Zych, odpowiedzialna za komunikację marki Cinkciarz.pl.

Jednak firma zachowuje zimną krew nie tylko w kontekście wybranej strategii marketingowej i taktyki Adama Nawałki, ale nawet wobec planów Donalda Tuska i decyzji brukselskich eurokratów. W podboju rynku walutowego ma nie przeszkodzić nawet euro.

Wiceprezes Piotr Kiciński nie obawia się wejścia Polski do strefy euro. - Euro może zostanie przyjęte w Polsce za 5-7 lat. Nasz biznes tylko w zeszłym roku urósł o 80 proc. Mamy 7 mld zł obrotu, a chcemy w tym roku przekroczyć 10 mld. Główną walutą, którą wymieniają Polacy jest euro, ale jest to dużo mniej niż 50 proc. Jeśli wejdzie euro, ta część obrotu nam odejdzie, ale z trendów rynku turystycznego oraz handlu zagranicznego wynika, że najszybciej rosną obroty walut egzotycznych, czyli krajów Bliskiego Wschodu, dalekiej Azji, RPA czy państw Ameryki Łacińskiej. Więc nawet jak euro odejdzie, dla kantorów internetowych pozostanie wciąż duży kawałek tortu. Cały biznes walutowy z podmiotami niefinansowymi w Polsce jest wart ok. 200 mld zł – przekonuje Kiciński.

W zeszłym roku Cinkciarz.pl wysłał dolara, euro i funta w kosmos, żeby pokazać, że pieniądze można dostarczać dosłownie wszędzie. Chociaż i bez tego obroty firmy wydają się kosmiczne. Jednak znając dynamikę rynku internetowego, kantor musi uważać, żeby nie zmiótł go żaden Wielki Wybuch.