Biznes, który wpada w oko

Wynalazcy okularów i soczewek chowali swoje projekty do szuflady. Dziś na ich pomysłach zarabiają inni.

O tym, kto był faktycznie ojcem okularów, dyskutują od lat badacze z całego świata. Dla jednych pomysłodawcą jest zmarły w 1313 roku dominikanin z klasztoru św. Katarzyny Alessandro della Spina, inni uważają, że ich twórcą jest angielski filozof Roger Bacon. Nie wdając się w naukowe spory, możemy jednak uznać, że autor wynalazku w najśmielszych marzeniach nie mógł przewidzieć jak cennym będzie w przyszłości jego dzieło. Przez wieki korzystali z nich – wyłącznie dla zdrowia – jedynie wybrańcy: uczeni, zakonnicy i ludzie zamożni. W XVI wieku okulary warte były tyle co beczka piwa (w owych czasach niemały wydatek).

Szklany profit

Jako pierwsi na okularach zaczęli zarabiać włoscy szklarze i wędrowni kramarze. Dopasowanie okularów do wady wzroku niczym nie odbiegało od współczesnych metod sprzedaży okularów na bazarach: mierzyło się je „na oko”. Od XVIII wieku posiadanie okularów stało się wyznacznikiem statusu społecznego. Dobrze sytuowani traktowali tzw. lorgnony (soczewki w oprawkach z przytwierdzoną rączką) jako element biżuterii, na którą wydawali krocie. Z kolei arystokracja angielska upodobała sobie pojedynczy okular, czyli monokl mocowany łańcuszkiem do ubrania.

W 1853 roku w USA uruchomiono pierwszą fabrykę okularów należącą do niemieckich emigrantów: Johna Jacoba Bauscha i Henry’ego C. Lomba. To tam powstały oprawki wykonane z tworzywa sztucznego jako alternatywy dla wykonanych z drogocennych kruszców odpowiedników.  Z roku na rok zainteresowanie produktami firmy rosło. W latach 30. ubiegłego wieku spółka opracowała okulary, które chroniłyby pilotów wojskowych przed odbiciami światła na dużych wysokościach, przy jednoczesnym zapewnieniu wyraźnego obrazu w polu widzenia. Wkrótce potem wprowadziła je do obrotu pod nową marką Ray-Ban (ang. ray-promień, ban – blokada) dedykowaną entuzjastom sportów i aktywnego wypoczynku.

Niezbędnik hipstera

Przez całe wieki okulary były traktowane przez społeczeństwo jako użyteczne dla zdrowia, ale niekoniecznie sprzyjające urodzie. Dopiero w drugiej połowie ubiegłego wieku, kiedy okulary trafiły do pracowni stylistów i światowych domów mody, stały się one atrakcyjnym elementem garderoby.  Oryginalne oprawki sygnowane nazwiskiem znanych projektantów, m.in. Dolce & Gabbana, Dior, Chanel czy Donna Karan polubił świat show-biznesu i osoby, które nie mając wady wzroku, chciały podkreślić swój status społeczny modnym i najczęściej wyjątkowo drogim gadżetem.

– W latach 60. ubiegłego wieku najbardziej klasyczny model Wayfarer stał się modny wśród przedstawicieli przemysłu filmowego. Znani z pierwszych stron gazet woleli nosić okulary Ray-Ban, niż je odpłatnie reklamować – mówi Piotr Szczepaniak, menedżer marki z butiku Optique,  autoryzowanego dilera marki Ray-Ban w Polsce.         Popularność „okularników” rosła z dekady na dekadę – każdy chciał przecież wyglądać jak intelektualista albo nosić takie same oprawki jak ulubiony aktor.

– Okulary stały się produktem masowym, choć każda marka dba o klientów, którzy chcą podkreślić swój status społeczny poprzez wprowadzanie do oferty wersji limitowanych – mówi Piotr Szczepaniak. – Przykładowo dwa lata temu Ray-Ban wyprodukował okulary w oprawkach z 18-karatowego złota. Do Europy trafiło 1 tys. sztuk, w tym dwie do Polski. Mimo wysokiej ceny (ok. 10 tys. zł) szybko znalazły nabywców.

Salon za salonem

Odpowiedzią na duży popyt był rozwój produkcji. Największymi producentami i eksporterami okularów są Włochy, drugie miejsce zajmuje Hongkong. W Polsce zakłady optyczne produkujące szkła okularowe znajdują się w Warszawie, Gdyni i Jeleniej Górze. Sukcesywnie rosła również sieć dystrybucji. W Polsce działa ponad 2,3 tys. salonów optycznych. Rynek małych i średnich miast należy do krajowych i zachodnich sieci, z których kilka rozwija się na zasadzie franczyzy, np. Vision Express czy OpenOptyk. Jednak zdecydowana większość to małe prywatne salony.

– Naszą przewagą jest niezależność: możemy zamawiać towar u każdego producenta, salony sieciowe mają z góry narzucone listy dostawców. Chociaż kuszą klientów niższą ceną, jednak coraz częściej kupujący wolą zapłacić więcej za dobry produkt i wysoki poziom obsługi – mówi Paweł Cybulski, właściciel salonu optycznego Do zobaczenia.

Szacuje się, że do zagospodarowania jest jeszcze co najmniej 25 proc. rynku. Nowe podmioty będą mogły walczyć również o tych klientów, którzy do tej pory kupowali gotowe okulary na bazarach, ulicznych straganach czy przez internet.

Parametry przyszłości

Wszystko wskazuje na to, że rynek optyczny daleki jest od zastoju. Problemy ze wzrokiem to choroba cywilizacyjna, która dotyka coraz więcej osób.

– Popyt na okulary rośnie z roku na rok, podobnie zresztą jak na soczewki kontaktowe. Nie ma obaw, że jeden produkt zostanie wyparty przez drugi, będą się raczej uzupełniać – twierdzi Piotr Szczepaniak.     Zdaniem właściciela salonu optycznego Do Zobaczenia, niezwykle istotne stanie się również, spersonalizowanie oferty.

– Do każdej z osób, która zamawia okulary, należy podejść indywidualnie. To kupujący będzie nosił okulary i musi być z nich w 100 proc. zadowolony  – mówi Paweł Cybulski. – Obecnie klienci oczekują przede wszystkim profesjonalizmu i kompleksowej usługi, którą można wykonać w jednym miejscu: od badania przez kupno po serwis posprzedażowy.

Zakładając, że w Polsce przyjmie się zachodnioeuropejski trend, gdzie okulary statystycznie wymienia się co 2-3 lata, jest o co i o kogo walczyć.

Anna Siedlecka