Polacy, którzy tworzą najlepsze drukarki na świecie, idą na giełdę. Chcą dać zarobić inwestorom 1000 proc.

\

2015 rok to z pewnością rok należący do firmy Zortrax, o której w ostatnich miesiącach zrobiło się głośno. Powód? Jest ich wiele. Pierwszym z pewnością jest kontrakt o wartości 10 mln dol., jaki firma zawarła z międzynarodowym koncernem komputerowym Dell na dostarczenie 5 tys. drukarek 3D. O firmie zaczęto mówić coraz częściej, i to nie tylko w Polsce, bo taki kontrakt to nie lada gratka, nie tylko z perspektywy polskiego podwórka.

Powód drugi: kilka tygodni temu drukarka Zortrax M200 została uznana za najlepszą drukarkę desktopową 3D na świecie, pokonując 399 innych ocenianych urządzeń. Nagrodę przyznał popularny holenderski serwis 3D Hubs. A to z pewnością nie koniec sukcesów Zortrax. Prawdopodobnie to dopiero początek.

Polskie produkty nie działają tylko na Antarktydzie

Zortrax jest polskim liderem w branży druku 3D, ale coraz mocniej rozpycha się też na świecie. - Jesteśmy na wszystkich kontynentach na świecie oprócz Antarktydy i Arktyki – tam niestety nasze drukarki nie działają – mówi rozbrajająco prezes Zortrax Rafał Tomasiak. I śmiało deklaruje: naszym głównym założeniem od początku było zostać głównym światowym graczem w tej branży.

- Obecnie na świecie nad naszym projektem opracuje 120 osób, mamy biura w zachodniej Azji, gdzie też tworzymy część technologii. Są oczywiście na świecie urządzenia podobne do naszych, ale my jesteśmy jedynymi, którzy dostarczają jednocześnie całe środowisko do tego sprzętu – proste i intuicyjne w obsłudze oprogramowanie oraz materiały, z których drukuje się projekty w 3D – w takich słowach prezes Tomasiak przedstawiał firmę na spotkaniu z potencjalnymi inwestorami podczas konferencji Wall Street zorganizowanej przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych, która rozpoczęła się w piątek, 29 maja w Karpaczu.

- Liczba partnerów biznesowych przekroczyła już magiczną setkę. 45 proc. naszego eksportu kierowane jest do Europy, Ameryka to 12 proc., a Azja – 43 proc. – wtórował prezesowi Tomasz Drosio, Business Development Manager Zortrax.

Zortrax również jako pierwsza firma w Polsce i w Europie uruchomiła Z-Store w Krakowie – to nie tylko sklep, ale showroom. - To ukłon w stronę klientów, chodzi o to, żeby mogli namacalnie zapoznać się z tą technologią, zobaczyć na własne oczy jak to działa – tłumaczy prezes Tomasiak.

Pierwszą drukarkę sfinansowali amerykańscy internauci

Ale zacznijmy od początku. Historia Zortrax tak naprawdę tworzy się już od kilkunastu lat. Prace rozpoczęły się tuż po 2000 roku. Ale firma swój pierwszy model drukarki stworzyła dzięki zbiórce publicznej w amerykańskim serwisie crowdfundingowym Kickstarter w maju 2013 roku.

- Poszliśmy trochę bardziej krętymi drogami niż inne start-upy – przyznaje prezes firmy.  – Prosiliśmy przecież Amerykanów, żeby sfinansowali projekt z odległej Polski. Byliśmy pierwszą polską firmą, która to zrobiła – dodaje. Opłaciło się iść po prośbie aż za ocean. Zortrax potrzebował zebrać w ten sposób 100 tys. dol. Zebrał aż 180 tys. dol.

W grudniu 2013 r. założono formalnie spółkę z o.o. Jej udziałowcami są Rafał Tomasiak, Tomasz Drosio, Karolina Bołądź i Marcin Olchanowski.

– W styczniu 2014 roku Jarosław Ostrowski powiedział: Szczepan, zgłosiła się do mnie firma, chce wyemitować obligacje, ale ma zerowy bilans i działa dopiero od miesiąca – wspomina Szczepan Dunin-Michałowski, dyrektor zarządzający Domu Maklerskiego Ventus Asset Management. (Jarosław Ostrowski jest w tej firmie dyrektorem ds. emisji - przyp. red.).

– Odpowiedziałem mu wtedy, że przecież to niemożliwe. Ale po 30 minutach zrozumieliśmy, z czym tak naprawdę mamy do czynienia. Po trzech tygodniach zorganizowaliśmy pierwszą niepubliczną emisję obligacji – opowiadał inwestorom w Karpaczu Szczepan Dunin-Michałowski.

Okazało się jednak, że Zortrax tak szybko się rozwija, że już po 2 miesiącach spółka wszystko, co pozyskała z emisji obligacji, wydała – to ponad 7 mln zł. I chce więcej. Ruszyła druga, tym razem publiczna emisja obligacji oparta o memorandum informacyjne – to dało spółce dodatkowe 6 mln zł.

- Po 5-6 miesiącach mieli kasę, żeby skomercjalizować najlepszą drukarkę desktopową na świecie, nie tracąc jednocześnie ani jednej akcji. Normalnie venture capital, które inwestują w start-upy, zabierają za to 60 proc. udziałów w firmie – podkreślał Dunin-Michałowski z domu maklerskiego.

Dziś firma okrzepła, ale wciąż potrzebuje pieniędzy jak kania dżdżu. Teraz jednak w końcu przyszedł czas, żeby zrobić krok w stronę giełdy.