Nie dajmy się zwariować

Co ósma obligacja, której termin wykupu wyznaczono na 2015 r. i była notowana na detalicznej części Catalyst, nie została spłacona. To bardzo dużo, ale ta wielkość nie powinna całkowicie zasłaniać zdrowej części rynku.

Przepis na default jest intuicyjny. Wysokie oprocentowanie (wabik), zabezpieczenie (osłabia czujność), mała wielkość emitenta, a zatem i niska kwota emisji (więcej niż kilka milionów złotych trudno uplasować wśród detalicznych inwestorów). Do tego brak oferującego, który szanowałby własną reputację na równi z pieniędzmi klientów i kłopoty gotowe. Oprocentowanie wszystkich obligacji, które nie zostały wykupione w 2015 r. zgodnie z warunkami emisji, rozpoczynało się od 5 pkt proc. ponad WIBOR (zwykle było jednak znacznie wyższe), tylko jedna emisja miała wartość powyżej 20 mln zł (WZRT), a tylko dwie miały za oferującego dom maklerski wyspecjalizowany w emisjach obligacji, choć akurat tych bardziej ryzykownych. A niewykupionych obligacji uzbierało się 120,5 mln zł, przy czym suma ta nie obejmuje obligacji zapadających w kolejnych latach, o których już dziś wiadomo, że nie zostaną wykupione np. z powodu upadłości likwidacyjnej emitenta.

Ponurą wymowę statystyk podkreśla powszechne już przekonanie o niskiej jakości zabezpieczeń obligacji i bezkarności osób, dopuszczających się oszustw na rynku kapitałowym. Niemniej, nie wolno zapominać, że nie jest to opis rynku, lecz jego części, której nie można nazywać dłużej marginesem. Być może cień to bardziej adekwatne określenie. Cień, który rozciąga się dalej, po wniosku o upadłość Kerdosu i SK Banku, ale nadal cień.

O tym, że inwestorzy nadal chcą kupować obligacje firm świadczy wynik emisji Kruka – zapisy przekroczyły oferowaną pulę prawie 7x. W listopadzie miała miejsce inna emisja publiczna (tzw. mała) – Nickel Development też musiał zredukować zapisy (o ok. 19 proc. – wynika z naszych informacji). W krótkim czasie więcej papierów uplasowały Get Back i Hyperion, podwyższonym oprocentowaniem inwestorów próbuje zjednać Getin Noble Bank. Postrzeganie GNB to nie efekt działania banku, ale obaw o działania polityków wobec branży oraz postawienia większych wymagań kapitałowych przez Komisję, której dmuchanie na zimne nie ochroniło jednak rynku przez upadłością SK Banku. Nawiasem mówiąc, gwarantowanie depozytów przez BFG rzeczywiście promuje podejmowanie ryzyka przez banki (bank płaci dużo za depozyty, a później żąda wysokich odsetek od kredytów udzielając ich bardziej ryzykownym klientom. Gdy dochodzi do bankructwa, tracą inne banki, które finansują wkłady do BFG z własnego kapitału i płacą za ryzyko podjęte przez kogoś innego).

Zatem recepta na pozostanie w strefie 84 proc. obligacji wykupionych w terminie lub nawet przed nim jest stosunkowo prosta – unikanie małych firm, małych emisji i wysokiego kuponu, który i tak nie starcza na pokrycie ryzyka. Wysokie oprocentowanie jest dla tych, którzy potrafią ocenić ryzyko związane z emitentem w innym sposób niż wysłuchując argumentów oferującego obligacje.

Pomóc w odsiewaniu ziaren od plew powinny oceny ratingowe. Być może rynkowe przesilenie (jeśli to przesilenie) związane z defaultami wymusi w końcu na rynku konieczność wpuszczania niezależnej agencji do spółki planującej emisję obligacji. Mniejsza o ocenę (wiadomo, że większość papierów z Catalyst – w tym także firm powszechnie uznawanych za „zacne” uzyskałaby oceny śmieciowe w międzynarodowej skali), ważna jest transparentność, wola poddania się niezależnej analizie. To cena, którą w cywilizowanym świecie płaci się za możliwość emitowania obligacji. W Polsce zaś przynajmniej dwie strony rynku – emitenci i oferujący – zdają się nie rozumieć, że zbyt długie przebywanie w cieniu powoduje obumieranie części rynku.